Urlop urlopem, ale planszówki udało się nam zabrać – oczywiście te najmniej rozmiarowe. Już po zejściu z “wielkiej góry”, zagraliśmy dwie partie – odpoczywając w zacisznym miejscu na chłodnej werandzie, która wyglądała tak:

10.09, Yotta

Na pierwszy ogień poszła Yotta. Filip do tej pory grał raz, ale szybko przyswoił odświeżone zasady. Pewnym ograniczeniem był także werandowy stolik, który skutecznie wyznaczył pole gry. Ale to wszystko to niuanse – smaczne miejscowe piwo Pilzner (też się zastanawiam skąd ono w takim miejscu), w miarę chłodna pogoda i chęć do gry to wszystko czego potrzebowaliśmy.

Rozgrywka była dynamiczna, obfitowała w zwroty akcji a na koniec szczęście lekko uśmiechnęło się do mnie:

Michał 211

Filip 187

Magda 178

11.09, O mój zboże!

Kolejnego dnia poprzeczka została zawieszona na wyższym poziomie – graliśmy w Zboże. Filipowi niestety gospodarka ceglana nie szła, Magda do końca nie zdecydowała się na żadną strategię a ja grałem czysto partykularnie – maksymalne wyciśnięcie punktów w danym momencie gry. Nic dziwnego, że wyniki nie powalają ale ponownie minimalnie Fortuna wypchnęła mnie na prowadzenie:

Michał 24

Filip 22

Magda 21

Ogólnie, bardzo miło było przerwać urlopowanie rozrywka intelektualna. Może jeszcze w coś zagramy!