Drugi dzień uniejowskich rozrywek rozpoczął się – po sytym śniadaniu – wspólną wyprawą na tamtejsze termy. Zabawa była przednia, można się było zrelaksować i odpocząć. A gdy dodać późniejszą wyprawę do browaru na obiad… Wypoczyn idealny!
Po powrocie – w miarę wczesnym popołudniem – powoli rozpoczęliśmy gry planszowe.
„Churchill”
Po powrocie z obiadu pomysł był taki, że rozkładamy Churchilla z Marcinem i gramy z „botem” albo z jednym z pozostałych chłopaków, który może dołączyć. Okazało się, że Piotrek został tym szczęśliwcem. Po wstępie i tłumaczeniu zasad tym razem postanowiliśmy zagrać w wariant „treningowy”, tj. scenariusz z trzema ostatnimi konferencjami. Ja zostałem Churchillem, Marcin Stalinem a Piotrek Roosveltem/Trumanem.
W tym scenariuszu faktycznie większość elementów na planszy jest już dosyć zaawansowanych (np. front zachodni nad Renem a front wschodni w Prusach) ale cały czas były duże możliwości kombinacji – głównie politycznych. Ostatecznie zarówno Niemcy jak i Japonia upadły. I tu się zaczęły ciekawe rzeczy – warunki zwycięstwa w takiej sytuacji mówią, że jeżeli różnica między pierwszym a ostatnim jest większa niż 20 punktów (tzw. „załamany sojusz” – nie zwracaliśmy uwagi na kolegów walczących z Nazistami i samotnie parliśmy do wygranej) to sprawdzamy czy pierwsze miejsce ma WIĘCEJ punktów niż SUMA drugiego i trzeciego miejsca. Jeżeli tak, wygrywa pierwszy, jeżeli nie – wygrywa drugi, bo staje się on przywódcą koalicji powojennej przeciwko hegemonowi. W sobotę wydawało się, że wygrałem ja (odpowiednio punkty: ja/Piotr/Marcin 51/45/38). Ale Churchill ponownie mnie zaskoczył – doczytałem reguły i okazało się iż USA i UK zawsze zdobywają punkty razem za ruch frontów – doszło mi 8 punktów za zdobycie Japonii, stałem się za mocny (22 punkty różnicy do Marcina) i … wygrał Piotrek! Gratulacje a dla mnie nauczka jak delikatny balans jest w tej grze…
„Domek na drzewie”
Dokładnie gdy graliśmy Churchilla na stoliku w pokoju obok (no dobra, w kuchni) doszło do pojedynku w niby-grę-dla-dzieci, ale tak naprawdę emocjonującą planszówkę, w której każdy rozwijał swoje mieszkaniowe imperium (ok, popłynąłem trochę ale czasami trzeba dodać dramatyzmu!) Okazało się, że zawiłości umieszczenia domowego ogniska na drzewie najlepiej poznała Ola G i ona wygrała, chociaż peleton był niedaleko z tyłu:
„Mare Nostrum”
Gra wieczoru jeżeli chodzi o “stolik męski”. Główna pozycja w planszowym parku gier Marcina, jednocześnie bardzo ciekawa pozycja ekonomiczno-wojenna dla 3 do 5 graczy. Przenosi nas w czasy starożytne nad “Nasze Morze” czyli Morze Śródziemne:
W naszej rozgrywce doszło do kilku bardzo ciekawych zwrotów akcji:
(1) potęga Kartaginy zawsze opierała się na handlu – zacząłem więc żmudnie i systematycznie go rozwijać, lekko przesuwając się na wschód i ustalając granice z Kubą w okolicach dzisiejszej Tunezji
(2) Kuba ze swojej strony poszedł bardziej w budynki generujące monety i kulturę niż w handel; szybko zajął Jerozolimę, której do końca gry nie oddał
(3) o ile Południe spokojnie się rozwijało, o tyle już w drugiej rundzie doszło do rzymskiego ataku na Grecję – Piotrek wbił się w samo serce Grecji, zajął prowincję i…
(4) … po potężnym kontrataku greckim jej nie utrzymał. Kilka kolejnych starć i zakupienie dobrego bohatera przez Rafała spowodowało, że wojna z Rzymem została zdecydowanie wygrana; ale nie dobija się przeciwnika w takich grach – trzeba mieć chronioną flankę…
(5) …tym bardziej, że już od pierwszej tury Troję okupował Marcin i coraz bardziej wzmacniał swoją pozycje w Azji Mniejszej, powoli czając się na Jerozolimę. Niestety, nie zdążył…
(6) …wzmocniony wygraną wojną, Rafał zaatakował Azję Mniejszą i Marcin nie zdołał go stamtąd już przegonić. Padła Troja, wydawało się, że Grecja jest na dobrej drodze do świetnego wyniku.
(7) Wszystkie powyższe wydarzenia odwróciły trochę uwagę od południa a tam moje i Kuby państwo przeżywało rozkwit. Kuby Egipt w pewnym momencie tak się rozwinął gospodarczo, że jedna tura dzielił go od zwycięstwa. Więc zostałem zmuszony do wykonania ataku prewencyjnego – 6 legionów potrafi zrobić wrażenie i wszystkie budynki w Aleksandrii zostały spalone i splądrowane a Kleopatra uciekła na południe. Niestety, miała ukryte tam tajne zapasy surowców, które w kolejnej turze wykorzystała, aby zakupić piątego bohater / cud świata, dające zwycięstwo Egiptowi.
Była to bardzo sympatyczna i emocjonująca rozgrywka a gra na pewno zagości jeszcze na naszych stolikach. Są do niej specjalne scenariusze na mniejszą liczbę graczy, które zdecydowanie trzeba będzie przetestować.
„7 Cudów Świata”
Gdy na jednym stoliku graliśmy w “Mare Nostrum” na drugim granie powoli się rozkręcało. Zaczęła Magda i Ola G. od cały czas nowej i ciekawej dwuosobowej pozycji czyli Cudów w wersji Pojedynek. Ewidentnie Oli sprzyjało szczęście początkującego – wygrała grę osiągając wysoki wynik:
„Istambuł”
Potem przyszedł czas na coś większego. Zarówno Magda jak i ja mieliśmy okazję grać już dwa razy w “Istambuł”, ale na większym forum był to debiut tej gry – i trzeba przyznać, że debiut udany. Ta ciekawa gra, gdzie plansza może za każdym razem być inna, ma niewielki element negatywnej rywalizacji więcej nadaje się znakomicie jako pozycja lekka, miła i przyjemna (a takich jest trochę mało ostatnio w naszym parku gier).
Jeżeli chodzi o wynik, to ewidentnie świetnie zagrała Maria, ponieważ wygrała z przewaga 2 punktów. O dalszych miejscach decydowała ilość monet – wszystkie trzy Panie uzyskały po 3 rubiny:
„Filary ziemi”
“Istambuł” został zagrany, (wcześniej Cuda w wersji Pojedynek) a obok cały czas toczyło się “Mare Nostrum”, więc Panie słusznie podjęły decyzję aby kontynuować – tym razem w “Filary Ziemi” – nie ma to jak odkopać stare, dobre i sprawdzone pozycje – zwłaszcza że np. Ola L jeszcze tej gry nie znała. Jak się okazało brak tej znajomości – mimo trzeciego miejsca – nie przeszkodził jej osiągnąć całkiem przyzwoitego rezultatu:
„Le Havre”
Był też trzeci stolik, a jak! Co prawda, dzieliła nas ścianka a gra odbywała się w kuchni ale przynajmniej uczestnicy mieli skrócony dystans do wszelkich przepysznych wiktuałów! Tym razem na tapetę poszedł “Le Havre” – ponownie stara, dobra, sprawdzona pozycja z tą różnicą, że w wersji polskiej. Gra była wyrównana, uczestnicy zbudowali lub kupili wiele ciekawych budynków a rzutem na taśmę zwyciężył Filip:
To był bardzo udany i relaksujący wyjazd. Termy, lokalny browar, planszówki, sympatyczna pogoda – czego chcieć we wczesnowiosenny weekend!
Naprawdę sporo w ten jeden wieczór zagraliście. Rozgrywka w Mare Nostrum widać wyjątkowo emocjonująca, bo bardzo dokładnie opisana. Wyszło jak to zwykle bywa na to, że walczyć za bardzo się nie opłaca. 🙂
LikeLike
Akurat tu mogło być różnie – gdybym inaczej wybrał cel ataku – ale takie przemyślenia przychodzą dopiero po grze, jak się na chłodno przeanalizuje…
LikeLike
🙂
P.S. Przestało mi działać powiadamianie na maila o odpowiedziach na moje komentarze. 😦
LikeLike