Kolejny dzień wyjazdu sylwestrowego i kolejne ciężkie i wymóżdzające zmagania n planszy. A było to tak…
1) “Tzolkin”
Zaczęło się niewinnie w środku dnia od kilku ofiar na ołtarzu Majów:
Patrząc na planszę zauważamy, że gracze przyjęli strategię “świątynną” chociaż maksymalny poziom nie był osiągnięty w najbardziej wartościowej świątyni. Nikt nie zbudował monumentu 😦
Ostateczne wyniki to:
Ola 68
Aga 56
Magda K 43
Filip 40
Wydaje się, że jednym z ważnych rezultatów tej gry była śmiała decyzja Oli i Filipa o nabyciu tej pozycji!
2) “Robinson Crusoe”
Gra legenda. Gra straszna, niewybaczająca, powodująca drżenie u najbardziej wytrawnych graczy. Jak wygrać? Czy jest dobra? Dzięki zaangażowaniu Konrada i jego pasji dla tej nieznanej, acz czarującej pozycji, mieliśmy poznać odpowiedzi na te frapujące pytania.
Do pierwszej rozgrywki Konrad przystąpił z Anią i Magdą S-W (hm, jak sobie to teraz czytam to fajnie mu było wylądować na bezludnej wyspie z dwoma dziewczynami – szczęściarz!)
Ale sielanka nie trwała długo – po trzech miesiącach ładnej pogody przyszły deszcze a potem śnieg. Dzikie zwierzęta atakowały, jedzenie się kończyło aż w końcu kucharz (Konrad o ile się nie mylę) padł…
W związku z tym wyniki były następujące:
Magda S-W, Konrad i Ania – po 0 😦
2*) Drugi “Robinson Crusoe”
Myliłby się ten, kto pomyślałby że Konrad się tak łatwo podda. O 2 nad ranem podjęta została decyzja, aby ponownie rozbić się na bezludnej wyspie (jak to się robi na zamówienie?).
Do Konrada tym razem dołączył Kuba i dwóch kolegów Michała/Kingi – jeden w stanie w miarę funkcjonalnym, drugi wskazującym na powolne wkraczanie w obszar, hm, jakby to nazwać, dużego heroizmu na planszy…
Zdjęcia z tej wyprawy, która zakończyła się o 4 nad ranem nie ma. Zaginęły, a rozbitkowie i tak nie mieli aparatu w jedynym kufrze, który ocalał z katastrofy. Legendy mówią, że rozbitkowie wygrali, aczkolwiek skrupulatny Konrad następnego dnia sprawdził, że stało się to z naruszeniem zasad. Ważną nauka z tej gry było również to, jak negocjować w grach kooperacyjnych. Przykłada dał jeden z nowych kolegów, który po długiej dyskusji z racjonalnie argumentującym Kubą stwierdził: “Ch*j, robię po swojemu!”
3) “The New Era”
W czasie gdy Konrad, Ania i Magda S-W spędzali miłe miesiące na słonecznej, bezludnej wyspie, Kuba, Łukasz, Grzesiek i ja musieliśmy się zmagać w ruinach post-apokaliptycznego świata. Nie był to miły rejon, ale i na zgliszczach da się zbudować.
Doszliśmy wspólnie do wniosku, że “the New Era” to bardzo ciekawa gra, z wieloma możliwościami. Najbardziej interesującym momentem w grze była chwila, gdy Łukasz zebrał sporo znaczników najazdu i mógł zniszczyć porządnie każdego. Gdyby najechał mnie, wygrałby Kuba. Gdyby najechał Kubę, wygrałbym ja. A więc Łukasz dokonał salomonowego rozwiązania i najechał Grześka…
4) “Memoir ’44” Sword Beach
A na koniec, będąc jeszcze we w miarę dobrym stanie psycho-fizycznym, postanowiliśmy udać się z Łukaszem na plaże Normandii. Tym razem graliśmy pierwszy scenariusz związany z lądowaniem – “Sword Beach”:
Była to bardzo ciekawa rozgrywka, bo Amerykanie mają dużo czołgów, ale i Niemcy za drzewkami szykując kompanię PZIV do kontrataku.
Na szczęście, w pierwszej rozgrywce zbombardowałem lądujące wojska i wygrałem Niemcami 5-3:
Wydawało się, że niehistorycznego wyniku nie da się powtórzyć – ale Łukasz był dobrze dysponowany i jak najbardziej poradził sobie Niemcami z moimi wojskami desantowymi w rewanżu:
Minimalnie lepszy wynik w pierwszej grze (5-3 vs. 5-4 w drugiej) dał mi minimalne zwycięstwo w dwumeczu.
5) “7 Cudów Świata”
W odmętach nocy odbyła się jeszcze jedna, nie uwieczniona już, rozgrywka.
W niej to zaskakującej porażki doznała moja małżonka, chociaż to chyba trzeba położyć na karb faktu, iż wyniki były bardzo wysokie – wszyscy gracze powyżej 60 punktów w cuda to bardzo rzadkie wydarzenie:
Filip 68
Ola 63
Magda K 61
Tak minął wieczór i poranek dnia trzeciego. A kolejnego nadchodził zazwyczaj najchudszy planszowo dzień samego Sylwestra. Ale już my coś wymyśliliśmy, aby nie było tak zupełnie bez-planszowo…